„KAZiK”

Już od jakiegoś czasu miałem w planach napisanie historii sf, a do tego moim zamiarem było stworzenie takiej książki w której – podobnie do dawnych dobrych czasów, kiedy ten nurt w literaturze stawiał pierwsze kroki  – znowu w kosmosie będą latały statki kosmiczne, a ludzie będą eksplorowali obce planety albo w której na życie dzielnych kosmonautów będą nastawać obce i bardzo inteligentne istoty. 

Wiecie o co mi chodzi, prawda?

Długo to trwało, ale wreszcie taka opowieść wyszła spod mojego pióra! Ba, już jakiś czas temu została opublikowana i jest dostępna w księgarniach!

Kiedy „KAZiK” powstawał – jak widać, książka ma całkiem swojsko brzmiący tytuł – miało to być w pierwszym zamierzeniu niedługie opowiadanie, ale po pewnych przemyśleniach no i, co tu dużo gadać, idąc za nowymi pomysłami i namowami tych co czytali fragmenty, opowiadanie zamieniło się w sporych rozmiarów powieść sf.

Odległa przyszłość. Ludzie wreszcie opanowali dalekie podróże kosmiczne dzięki technice oraz „pomocy” prastarych i zaginionych cywilizacji. Eksploracja coraz to bardziej odległych zakamarków wszechświata, musiała w końcu doprowadzić do konfrontacji z inną i wrogą człowiekowi cywilizacją. 

Czy tajemniczy Pradawni, którzy otwarli kosmos przed ludźmi, pozwolą na kolejną bezsensowną międzygwiezdną wojnę? Może tym razem zrobią co trzeba, żeby wreszcie pokazać ludziom oraz tamtym istotom, gdzie jest ich miejsce w Uniwersum? Bo często tak bywa, że nie wszytko wygląda i ma się tak, jakby się komuś wydawało, a do tego było powszechnie przyjęte za pewnik. A może w wyjściu z kosmicznego impasu pomoże ludziom nasz tajemniczy tytułowy KAZiK, czy też może bohaterowie opowieści poradzą sobie sami, jak przystało dzielnym kosmicznym eksploratorom?

Zapraszam do lektury!

Zurbanizowany

Książka jest do nabycia w Wydawnictwie „Ridero” oraz w innych witrynach internetowych.

Opublikowano Moje powieści, powieść sf | Otagowano , , , , , , , | Dodaj komentarz

Majka i Anzelm, czyli tajemnica bałtyckiego bursztynu.

Nie macie wrażenia, Drodzy Czytelnicy, że Świat stworzono, dołączając do niego pełen komplet odpowiedzi na dręczące nas problemy? W związku z tym, czy nie wydaje się Wam, że to po naszej stronie leży wina iż nie potrafimy odnaleźć, a potem wykorzystać wskazówek. Błądzimy po omacku, szukając tego, co mamy podane na tacy. A gdyby tak się stało, że los podsunąłby nam, w swej przewrotnej dobroci, swojego rodzaju „gotowca”, rozwiązującego wszystkie problemy ludzi? Bajka?… Może i tak, ale jaka piękna.

Fragment dla tych, którzy chcieliby chociaż troszeczkę dowiedzieć się o czym jest historia. 😉

„… Dzieci bawiły się tuż obok na kupie piachu, zwiezionej przez Olka pod wylewkę nowego tarasu. Właśnie gadały, a w zasadzie Tadzik wyjaśniał Majce, co to jest ta cała świnka i dlaczego zamknięto przedszkole. 

– Tadzik? A ty wiesz, co to jest za choroba, ta świnka? 

Maluch poprawił okulary, a potem otrzepał z piasku, wycierając o spodenki duże koła traktora zabawki. 

– A jasne, że wiem. To jest choroba zakaźna.

– Zakaźna? – zdumiała się Majka. – To taka, co jest zakazana, tak? 

– Ech, no co ty… – sapnął „przedszkolny mędrzec”, wyjmując łopatką z tunelu przez który miał zaraz przejechać czołg, kolejną porcję piachu. Zresztą, czołg pięć razy mniejszy niż traktor, ale to przecież niczemu nie przeszkadzało. – Zakaźna choroba, to jest taka, którą możesz się po prostu zakazić od kogoś. Nie wiesz?

– Noo… przecież, że wiem – odpowiedziała Maja niepewnie. – Zakazić się, to złapać tego, no… – zastanowiła się chwilę – imbecyla, o.

Tadzik z wrażenia aż wjechał czołgiem w ścianę tunelu, waląc go całkowicie. 

– Co ty gadasz, Majka. – Popukał się w czoło. – Nie mówi się imbecyla, a… de-cy-be-la. – Podniósł do góry palec, jak profesor na wykładzie. 

– Ach, no tak, pomyliłam się, ale tylko troszkę. 

Magda słysząc ten ciekawy dialog, zapomniała nawet o tym, że ma na rękach brudne rękawice i złapała się nimi za usta, żeby nie wybuchnąć głośnym śmiechem. Zaś Tadzik kontynuował wykład. 

– Ja, to myślę, że ta choroba, ta świnka, to pochodzi od świnek. 

Oczy Mai zrobiły się wielkie.

– Od świnek? Czyli, czyli od Anzelma też?

– Nie, no co ty! – Obruszył się Tadzik. – Takie małe włochate świnki, to też są świnki, ale… – długa pauza dla lepszego efektu – morskie. A to nie jest choroba, co się nazywa „świnką morską” tylko, samą świnką. Dlatego, ona musi pochodzić od takich dużych świnek, co są hodowane przez panów rolników w chlewie, o!… – Podsumował, poprawiając łopatką kolejny już, nowy i solidny tunel. 

Tym razem otwór był na tyle szeroki, żeby mógł w niego wjechać, pięć razy większy od czołgu, traktor z przyczepką oraz siedzącą na niej ulubioną lalką Mai – „Mizią”, która dzisiaj była ubrana w zielony strój kąpielowy i niebieski kapelusik. 

– I… – zajrzał do środka, oceniając swoje dzieło – jak taka świnka jest chora, to od niej można złapać właśnie tego, no… decybela.

– Ale moja mama, to nie mówi na świnki – świnki, tylko wieprzki. A,  jak kupuje w sklepie mięso, to zawsze mówi, że chce pół kilo wieprzowiny, a nie… świnkowiny – słusznie zauważyła Maja. – To dlaczego ta choroba nie nazywa się na przykład, wieprz… wieprzka?

– Ach, co ty gadasz! – Teraz obruszył się Tadzik i aż usiadł na tyłku. – Przecież na ciebie też mówią: Maja, Majka albo Junia. To na świnie, też mogą mówić: świnki albo wieprzki, czy te, no, jak im tam… – zastanowił się – no jeszcze jakoś inaczej. Nie? – spytał, a Maja skinęła głową na zgodę. – No właśnie. A najważniejsze, że świnka, to jest choroba od… – zastanowił się, ale tylko chwilkę – ode świnek właśnie! A wiesz, co o tym świadczy? – spytał z miną profesora. 

Maja oczywiście pokręciła głową, że: nie wie.

– Świadczy to, że, że jak masz świnkę, to ci puchnie cała gęba – dla lepszego efektu pokazał rękami, jaka wielka byłaby gęba, gdyby spuchła od świnki – i wtedy robisz się podobna do świni. Nawet chrumkasz jak ona… O, właśnie tak… – w tym miejscu Tadzik zademonstrował – bardzo udanie zresztą – jaki dźwięk wydają z siebie wieprzki. – A, jak już jedno dziecko złapie tę chorobę, to potem cała reszta szybko się od niego zaraża, no i wtedy zamykają przedszkole – zastanowił się chwilę, a dla lepszego efektu dodał – a nawet i całą szkołę!  

– O rrany! I szkołę też?! – Maja złapała się za głowę.  

– No tak! Ty sobie wyobrażasz, co by było, gdyby wszystkie dzieci w przedszkolu albo w szkole miały takie wielkie buzie i cały czas chrumkały? Jaki to by hałas był?!… ” 

Zapraszam!

https://ridero.eu/pl/books/majka_i_anzelm/

Opublikowano Fragment powieści, Moje powieści | Otagowano , , | Dodaj komentarz

Double sketchbook life

Art vs. Entropy

Recently I started leading a double life — a double-sketchbook life. In one book, I’m a neat, detail, and reference-obsessed architecture illustrator, but when the evening comes and my family sleeps, I open my leather-bound book on which pages all kinds of monstrous and wonderful art can happen.


For the past few years, I have continued to suffer from art-making stage fright. Unless I had a picture thoroughly planned, it was stomach-clinchingly difficult to draw anything. It still is, sometimes. The idea of a free assignment as done in school — just paint anything you fancy — is my vision of creative hell. What if the thing I created was not very good? Even worse, what if I later had to show this picture publicly? Excruciating shame and self-loathing would follow.

This self-imposed strictness is something I’m fighting with to make art creation more pleasurable for myself again. And thus…

View original post 603 słowa więcej

Opublikowano Uncategorized | Dodaj komentarz